środa, marca 31, 2010

gdzie jest karol?


a teraz opowiem historię, którą kiedyś gdzieś usłyszałem. opowiada ona o mieszkańcu pewnego niedużego miasteczka. miasteczka tak małego, że każdy z mieszkańców był ze sobą w jakiś sposób spokrewniony.
no, więc mieszkaniec ten, nazwijmy go karol, był jednym z wielu młodych chłopców wychowujących się w rodzinnej atmosferze. był wysoki jak na swój wiek, wysportowany, niebieskooki szatyn o miękkich ale wyraźnie zaakcentowanych rysach twarzy. wraz ze swoimi rówieśnikami, założył klub, do którego mógł należeć każdy. jedynym przykazaniem tego klubu było, aby każdy jego członek coś raz w miesiącu opowiedział. jak nie trudno się domyśleć, klub ten szybko zaczął podupadać, ponieważ w tak małym miasteczku, informacje rozchodziły się za szybko i klubowicze nie mieli o czym opowiadać. dlatego na tajnym zebraniu postanowiono, aby zacząć zapraszać osoby z okolicznych miasteczek. kiedy wieść się rozeszła po przyległych miasteczkach, klub zaczął żyć swoim życiem. uczestnicy spotkań rozprawiali o przyszłości, o marzeniach.

na jednym ze spotkań pojawiła się dziewczyna z bardzo dużego miasta (nazwijmy je duma), miała na imię iva. to było tego dnia, kiedy karol się zwierzył, że chce podjąć studia, ale nie wie, w jaki sposób się do tego zabrać. bo wiecie to było w czasach, kiedy nie było internetu, telewizji. jedynym środkiem informacji było tranzystorowe radio. jednak karol zaczynał dopiero liceum, i do studiów miał jeszcze, co najmniej cztery lata. w trakcie tego spotkania zdarzyło się coś jeszcze. iva i karol przypadli sobie do gustu. iva zaczęła przyjeżdżać częściej rozmawiali ze sobą coraz dłużej. w końcu zakochali się w sobie. karol w miarę możliwości również jeździł do ivy, te wyjazdy z biegiem czasu stawały się coraz częstsze i trwały coraz dłużej. na spotkaniach miłość tych dwojga była pożywką dla pozostałych uczestników. przeżywali ją razem z nimi, można powiedzieć, że nawet im jej zazdrościli. ale była to zdrowa zazdrość.

po trzech latach od pierwszego spotkania karola z ivą klub zawiesił swoją działalność, ponieważ zebrani w nim koledzy mika skończyli szkoły i podjęli prace w dużych miastach. jednak przyjaźń pośród członków przetrwała próbę i w trudnych chwilach mogli na siebie liczyć.

karol, tak jak reszta członków byłego już klubu skończył ogólniak. jednak marzenia jego się nie zmieniły i zaczął studia. niestety jedyna uczelnia, do jakiej z powodów finansowych mógł przystąpić, była oddalona od jego miasteczka o ponad sześćset kilometrów. co gorsza była równie daleko od miasta ivy. jednak karol był zawsze optymistą i potrafił i to przezwyciężyć, do tego stopnia, że i syndy zapragnęła mimo oczywistych trudności nadal się z nim spotykać. spotkania były oczywiście rzadsze, ale ich miłość stawała się coraz dojrzalsza, głębsza.
karol na studiach radził sobie całkiem nieźle. poznał nowych znajomych, narodziły się nowe przyjaźnie. jednak karol każdą wolną chwile pragnął spędzać tylko z ivą, ale możliwości ku temu było mało. po dwóch latach studiów nasz bohater dostał propozycję przeniesienia do dumy, z której oczywiście bardzo się ucieszył. jednak warunkiem przeniesienia było zaliczenie wszystkich przedmiotów z semestru jeszcze przed letnią sesją egzaminacyjną. karol zabrał się do egzaminów z wielką ochotą i już wkrótce zostały mu tylko dwa egzaminy.
pierwszy z nich zdał bez żadnego problemu. drugi egzamin jednak był inny. mniejsza o przedmiot, bo to nie jest istotne w tej opowieści. właściwie ważne jest to, że profesor, u którego karol miał zdawać - profesor światowej sławy - lekko mówiąc coś mu się tam pod kopułką porąbało i dostał świra. jednak władze uczelni wiedząc o problemie, poprosili o radę lekarza, co zrobić, czy są jeszcze jakieś szanse na powrót zdrowia. lekarz stwierdził, że szanse są i że lepiej będzie nie izolować szanownego i pozostawić go z obowiązkami z przed choroby, co pozwoli jegomościowi zapomnieć o problemie, a co za tym idzie szybciej wrócić do zdrowia, a przynajmniej zapobiegnie pogłębianiu się choroby. jednak wielki „manitou” lekarz nie był zbyt dobrym fachowcem od świrów i nie mógł wiedzieć, że właśnie nadmiar pracy spowodował chorobę profesora, ani nie mógł przewidzieć, że jego orzeczenie doprowadzi pacjenta do kompletnego zajoba.

no a karol biedny chłopak, kiedy szedł na trzecią poprawkę, jeszcze nie wiedział nic o stanie jego egzaminatora i wierzył prawdziwie w swoja wiedzę, że właśnie dziś to zda. po raz kolejny karol poczuł, że zawalił - nie zdał, ale zacisnął zęby i się nie poddawał. walczył tydzień, miesiąc, semestr. zaprzestał kontynuować naukę na następnym semestrze, by zgłębić tajną wiedzę na temat przedmiotu, którego nie mógł zaliczyć. bo jest jeszcze jedna rzecz, która musicie wiedzieć. karol może nie był zbyt pracowity, ale miał bardzo piękny dar, wszystko, w co się zaangażował potrafił zrozumieć. do tego stopnia był dobry w tych rzeczach, że nawet profesorowie, którzy poznali go lepiej, tego daru mu zazdrościli. no wiec niebieskooki chłopak, któremu wszystko do tej pory wychodziło, który nigdy nie miał problemu żeby opanować materiał z zakresu wymaganego na studiach, teraz zderzył się z grubą ścianą i to jeszcze w bardzo ważnym okresie jego życia.

jak się słusznie domyślacie karol nie dostał przeniesienia na studia w dumie. nie mógł również liczyć na pomoc ze strony władz uczelni, no, bo przecież żadna uczelnia nie chce się reklamować, że zatrudnia świrów, więc wszystko było utajnione i nikt nic nie wiedział o przypadłości, na jaką zapadł profesor.
karol po półrocznym zaspokajaniu swojej wiedzy na temat tajników zaległego przedmiotu przygotowany w zakresie, jakiego by mu pozazdrościli doktoranci, ba nawet profesorowie, poszedł do prowadzącego na egzamin. niestety nie udało się i tym razem. karol wieczny optymista ten, któremu nieznane są takie problemy, się załamał. zapadł w dołek, jakiego ludzkość jeszcze nie widziała.

do tego wszystkiego przez ostatnie miesiące był tak pochłonięty nauką, ze nie zauważył nawet burzy, jaka się zaczęła pomiędzy nim a ivą. teraz to do niego dotarło. postanowił z nią porozmawiać i coś zrobić z tym problemem. ale coś w nim zgasło. ogień, który ogrzewał jego, nieskażone chłopięce serce nagle został zdmuchnięty przez jakiegoś świra. jednak była jeszcze w nim ta iskierka - była jeszcze iva. pojechał do dumy i przez kolejny miesiąc razem z ivą rozdmuchiwał tą iskrę, aby znów zapłonął ogień w jego sercu.
jednak historia ta nie kończy się happyendem. bo tu nagle w momencie, kiedy karol zaczynał wierzyć w siebie, w ludzi, w legendę, jaką każdy z nas nosi, właśnie w tym momencie stało się coś, czego nie mogły udźwignąć jego zmęczone barki. pokłócili się z ivą.
jednak nie to go załamało, ta kłótnia była inna. nie było w niej złości, agresji, czy innych równie beznadziejnych symptomów kłótni, ale było w niej coś, co nie dawało karolowi spokoju, coś tak silnie niepokojącego, że nie był w stanie się podnieść nawet miesiąc później. karol nie załamał się w sposób, w jaki większość ludzi się załamuje. on nawet pod tym względem był inny. wiedział, że już nigdy nie zobaczy ivy. lecz był spokojny, nawet zapomniał o niej bardzo szybko, nie czuł zupełnie nic i to mu nie dawało spokoju. w całej tej historii karol nie wiedział jednego, bo nie mógł tego wiedzieć, że został wyjałowiony z wszelkich uczuć. już go nie cieszyło słońce o poranku, krople rosy na trawie a ptaki przestały dla niego śpiewać. płomień karola zgasł i to na dobre.
karol przestał spotykać się ze znajomymi ze studiów, przestał jeździć do domu, w ogóle przestał robić, cokolwiek. w ciągu pół roku postarzał się, posiwiał a miał dopiero dwadzieścia trzy lata. już nie było karola. w krótkim czasie zapomniał jak się nazywa, kim jest - został nędzarzem.
dzisiaj nikt nie wie, co się z nim stało. podobno ktoś go widział żebrzącego pod sklepem, a może to tylko był ktoś podobny. na ironie losu, iva była ostatnią osobą, która widziała karola. w tamtej chwili, kiedy mówiła mu „żegnaj” nie myślała, że już nigdy więcej go nie zobaczy, nie przypuszczała, że nikt już nigdy więcej nie zobaczy karola.


wtorek, marca 30, 2010

i co z tą nocą??

zalewa nas chińszczyzna, tajwańszczyzna i sam nie wiem co jeszcze z tamtych rewirów kontynentu.
znany fakt, chiny wyprodukują wszystko, w każdej ilości i za niewielkie pieniądze. teraz kiedy zdobywają technologię na miarę XXI wieku, nawet o jakości nie ma co za dużo dyskutować. nawet jeżeli buty, koszulka, czy cokolwiek innego nie dotrwa do końca sezonu, to co tam. nie bez kozery kosnumpcjonizmu (jest takie słowo?) uczymy się od naszych braci z zza oceanu. popsuło się to się kupi nowe, przecież mam saldo w banku stać mnie.
dziś wracając z basenu popełniałem takie sobie właśnie frywolne pomyślunki i jakże mnie zaskoczyła wystawa pewnego stoiska przed wejściem do tunelu prowadzącego w kierunku dworca pkp. właściwie mijam to stoisko za każdym razem, kiedy wracam po kilkudziesięciu minutach taplania się w wodzie. podziwiam gospodyni tego przybytku. poczciwa 'pani babcia', z którejś z okolicznych wiosek przylegających do miasta, a połączonych z nim koleją, jest rekinem biznesu niskobudżetowego. reaguje na każde zachwianie na rynku konsumpcyjnym momentalnie wypełniając swoimi chińskimi towarami lukę na rynku. ot przykład: śniegi zaczęły topnieć stoisko z ciepłymi skarpetami, rozbudowało się o kilka par kolorowych kaloszy. wystarczy, że niebo przesłoni ciemna chmura na stoisku znajdziemy parasole. obrotna 'pani babcia'.
dzisiaj wracając po raz kolejny ujrzałem gospodynię ze swoim już lekko rozklekotanym straganikiem, nadszarpniętym przez ząb czasu i warunki atmosferyczne.
a na straganiku już rozgościła się wielkanoc, ze swoimi palemkami, pisankami, barankami, koszyczkami wszystko made in china (sprawdziłem z niedowierzania). znalazłem nawet zestaw dla zagonionych przez konsumpcję rodaków, składający się ze wszystkiego co powyżej i opakowane dodatkowo w koszyczek wyłożony jakimś nitohawtowaną serwetką.
eh...
znowu święta.


niedziela, marca 28, 2010

z dawnych czasów




kościół farny pw. św. bartłomieja. w drugiej połowie XIV wieku zawitał do miasta gotyk i tak o to przez kolejne pół wieku został wybudowany trójnawowy, zorientowany, o układzie bazylikowym. czego chcieć więcej?

i tu ciekawostka. na cegłach murów kościoła zachowały się liczne napisy wyryte przez meiszkańców siegające nawet kilku wieków wstecz.

ot ci dopiero pamiątka.

bajka na dzień dobry

całkiem niedawno przeczytałem taką historię, która nie wiedzieć dlaczego, utkwiła w mojej pamięci na dłużej. przypominam sobie o niej zawsze w dziwnych okolicznościach, co powoduje u mnie mimowolny uśmiech na twarzy.

gorąco polecam pozycję zbigniewa królickiego zatytułowaną ‘bajki chińskie dla dorosłych’. jest to seria 108 'opowieści dziwnej treści' jak pisze o tym sam autor. w tym ponad trzystu stronicowym zbiorze znalazły się autentyczne bajki i legendy pochodzące z chin, ale również opowieści, które autor zasłyszał gdzieś po drodze swojego bogatego życia i których akcja rozgrywa się na ulicach miast i miasteczek naszego kraju.
poniżej przedstawiam opowiadanie dwudzieste szóste właśnie z ww pozycji.

----#########----

zbigniew królikowski
'bajki chińskie dla dorosłych'
opowiadanie pt: 'złota śrubka'
dawno, dawno temu na dalekich przedmieściach londynu urodziło się dziecko płci męskiej. nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że chłopczyk zamiast pępka miał złota śrubkę. wszyscy bardzo się dziwili. rodzice poprosili o konsultację medyczną, ale lekarz nie stwierdził żadnych innych anomalii. jednak złota śrubka niepokoiła rodziców i zwrócili się do światowej sławy chirurga z prośbą o radykalną interwencję. ten jednak odmówił ze względu na to, że w tak dziwnej przypadłości nie ma żadnych doświadczeń.
chłopczyk rozwijał się więc i rósł, a wraz z nim rosła śrubka. chłopiec był przedmiotem docinków i kpin innych dzieci, ale się do tego przyzwyczaił. jako młodzieniec stał się obiektem zainteresowań wielu dziewczyn i trudno było mu pogodzić się z faktem, że interesują się śrubką, a nie nim. skończył szkołę, studia, dostał dobrą pracę w banku, a w miarę jak dorastał, złota śrubka w pępku stawała się dla niego obsesją. chodził do lekarzy, był u psychiatry i psychoanalityka, a śrubka wciąż tkwiła tam, gdzie przedtem. próbował medytacji, jogi, sztuk walki, ale to nic nie zmieniało. w końcu trafił do pewnego tybetańskiego lamy, który po wysłuchaniu jego opowieści, powiedział, że rozwiązanie swojej historii znajdzie wysoko w górach w tybecie. powinien natychmiast wyjechać na taką to a taką górę, pościć, medytować, a rozwiązanie przyjdzie samo.
mężczyzna wyruszył ucieszony, tak jak poradził lama, do tybetu. nareszcie znajdzie rozwiązanie swojego problemu. po kilku dniach trudnej podróży dotarł w rejony opisane przez lamę. odszukał górę, usiadł i zaczął medytować.
siedział tak przez wiele dni, pościł i medytował, ale nic się nie wydarzyło, nikt nie przybył z pomocą. mężczyzna był już bardzo wyczerpany i zrezygnowany.
któregoś dnia słońce wstało tak jak zwykle, ale jeden promień światła skierował się wprost do jego brzucha - do śrubki. promień wydłużył się i sięgnął główki śrubki, a potem zaczął się lekko obracać, powoli, powoli, bardzo powoli wykręcając ją z brzucha.
mężczyzna był rozentuzjazmowany. nareszcie znalazł rozwiązanie.
a gdy śrubka w całości wykręciła się z pępka, wtedy niespodziewanie... odpadła mu dupa.

----#########----

sobota, marca 27, 2010

wiosna się poci

eh...
po raz kolejny medytuję nad klawiaturą komputera, szukam rozwiązań dla problemów, które chwilę wcześniej sam wykreowałem. i tak w kółko. ale na tym to chyba polega. tak mi tłumaczą wszyscy wokół.

miałem plan.
później przesunąłem deadline w czasie.
teraz się okazuje, że znowu nawalam.

kurde jakie to skomplikowane jest, to, to życie.
za oknem wiosna niebem się poci, przynajmniej sąsiedzi przerwali notoryczne parapetowe podróże. kurcze każdy po kolei liże swoje okna, co chwile zerkając czy nie ma smug. ale zbliża się jakaś palma kościelna, więc wszyscy chcą spotkać panaboga przynajmniej mając czyste okna. może ma to jakiś sens? właściwie to czemu nie. może poprzez metodyczne mycie okien obmywamy swoje już nieco zakurzone po zimie dusze?

odnalazłem w jednym z wielu kartonów płytkę SIA. polecam, zaraz rozejrzę się po sieci może uda się podpiąć jakąś zachętę. poczekajcie chwile...

o i już jest! przy okazji spostrzegłem iż pani sia ma wielkie poczucie humoru. ci z australii już tak mają :)