zaczyna się banalnie – znowu lecę. tym razem poniżej, dolina z rzeką, w południowej części widać wzgórza porośnięte lasem. lecę właśnie w tym kierunku. badam bezpośrednie otoczenie. po chwili okazuje się, że lecę w ciele jakiegoś drapieżnego ptaka. zielono-brązowymi oczami oglądam swoje ptasie ciało wykręcając przy tym głowę. mam srebrno-brązowe pióra, z przyciemnianymi końcówkami lotek, mocne szpony i piękny, zakrzywiony pomarańczowo- żółty dziób. po jakimś czasie swobodnego lotu, głównie dzięki kominom termalnym zauważam, że widzę ciało ptaka z innej perspektywy. obserwuję własnego awatara i dochodzę do wniosku, że to musi być jastrząb lub jakiś pokrewny ptak. teraz oczy wyglądają na brązowe, cała reszta się zgadza.
wzlatuję wyżej w celu rozejrzenia się po okolicy. skupiam wzrok na wzgórzu i dostrzegam, że ze wschodu na zachód porusza się autostradą jakiś samochód. w chwili, w której auto wjeżdżało na przełęcz zaczynam dostrzegać jego szczegóły. nie wiem dlaczego, ale odnoszę wrażenie, że auto to amerykański pikap w wyblakłym błękitnym kolorze. prawe nadkole jest podziurawione przez rdzę, opony wydają się już być skruszałe, a tył auta wygląda jakby już nie raz trafił na coś twardego. ale ogólnie auto wygląda na bardzo sympatyczne. korzystając z kolejnego komina termalnego nad mostem wznoszę się kołowym torem zmieniając kąt widzenia auta (teraz patrzę na nie od południowego wschodu). przelatując nad autem okazuje się, że rdza na nadkolu jest tylko zabawą światłocienia od zachodzącego słońca. tył auta teraz wygląda na nieuszkodzony. zwracam szczególną uwagę na prawe zewnętrzne lusterko, które jako jedyne obroniło się przed upływającym czasem i zachowało jeszcze idealną powłokę chromu. w tej chwili okazuje się, że spoglądam w lusterko z perspektywy kierowcy. środek auta wygląda na zadbany. na drewnianej kierownicy z chromowanymi dwoma podwójnymi szprychami i perłowym klaksonem z nic nie mówiącym mi znaczkiem, dostrzegłem swoją dłoń obejmującą kierownicę na godzinie pierwszej. lewa dłoń (z łokciem opartym na ramie okna), utrzymuje kierownicę dwoma palcami i kciukiem. deska rozdzielcza jest wyłożona masą perłową z jakimiś pozłacanymi płatkami zatopionymi w tejże masie. wskaźnik prędkościomierza jest taśmowy, temperatura i wskaźnik poziomu paliwa są standardowe, wskazówkowe, każdy z nich wpisany w ćwiartkę koła i umieszczone po obu stronach prędkościomierza. pod nim, umieszczony zostały wskazania automatycznej skrzyni biegów, której dźwignia umieszczona była w kolumnie kierownicy i zakleszczona w pozycji D.
dojeżdżam do połowy długości mostu, tak na moje oko most ma chyba z kilometr długości a wysoki jest na dobre trzysta metrów. poniżej rzeka, którą widziałem z lotu ptaka. po lewej stronie w górę rzeki patrząc widniało rozlewisko na którym bliżej południowego brzegu stał hydroplan. oba brzegi rzeki bujnie porośnięte zielenią wybiegającą z porośniętych stromych wąwozów, jakie w tej części się z czasem utworzyły. ja jednak skupiam się na hydroplanie, który dumnie błyszczy swoimi srebrnymi skrzydłami. głośno wyrażam chęć znalezienia się na pomoście, przy którym stoi zacumowany hydroplan.
teraz następuje seria dziwnych zdarzeń. auto, które prowadziłem jedzie dalej, jednak moja postać (ta najbardziej rzeczywista) zostaje w połowie części mostu. towarzyszyło mi dziwne uczucie mrowienia w całym ciele, gdy wyrwało mnie z auta ale przyjemne; zacząłem odczuwać silne porywy wiatru, które sprawiały mi trudność w utrzymywaniu równowagi na moście. jednocześnie uświadomiłem sobie, że wcześniej (ptak, samochód) nie czułem go w ogóle; w chwili gdy chcę przyjrzeć się dłonią wiatr wzmaga się na tyle, że porywa mnie ze sobą, rozbijając mną betonową barierkę mostu. przestraszyłem się, ale nie zarejestrowałem uderzenia, chociaż poczułem w nosie i w ustach kurz i drobiny rozkruszonego betonu. kilka chwil później rzuciło mną w wodę kilkadziesiąt centymetrów od hydroplanu i momentalnie zacząłem tonąć jednak nie odczuwałem braku powietrza.
robię kolejny test rzeczywistości nic się nie zgadza. dłonie są rozmyte. formuję z nich łopatki, jak do pływania i próbuję wyczuć opór wody. działa. opór jest realny, a efekty kilkurazowego pociągnięcia sprawiają, że wynurzam się na powierzchnię. wyczołguję się na pomost. jest bardzo ciepły, ale nie gorący, drewno z którego został zbudowany sprawia wrażenie miękkiego. zagłębiam paznokieć pomiędzy słojami jednej z desek, robię tak za każdym razem gdy bywam na pomoście. położyłem się płasko na plecach. w tym momencie przychodzi mi na myśl, że koniecznie muszę się ułożyć w tej samej pozycji, w której zasnąłem. przyjmuję pozycję embrionalną na prawym boku z wyprostowaną lewą nogą, głowę opieram na prawym ramieniu, lewe ramię układam swobodnie wzdłuż ciała, lekko zginając w łokciu. zamykam oczy.
natychmiast i jednocześnie dostrzegam siebie leżącego na pomoście obok hydroplanu z perspektywy drapieżnego ptaka i jadącego pickupa, który wciąż znajduje się mniej więcej w tej samej pozycji na moście. ekscytuje się i przewracam na drugi bok chcę popatrzeć na hydroplan, ale poza ścianą i kawałkiem łóżka nic nie dostrzegam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz