kolejny weekend nieśmiało stuka w parapet kruczym dziobem.
(właśnie odczuwam deja vu - wydaje mi się jakbym już kiedyś chciał o tym tutaj wspomnieć?)
jutro będę się wietrzył pod żaglami na północnym wietrze - windguru twierdzi, że będzie właśnie stamtąd dmuchać. przewidują delikatną trójkę w skali, więc obędzie się bez szaleństw. ale żagle, to zawsze żagle. ten wiatr, ta woda, zapach i przecudne dźwięki docierające zewsząd do ucha.
kilka dni temu była kupały, co to się po chrzcie na świętojańską zamieniła. w tym roku nie udało się uczestniczyć w całonocnym szaleństwie. z drugiej strony jak sobie pomyślę o tych 70-ciu gatunkach komara, co to urządziły sobie międzygatunkową rywalizację w mocy ukąszeń, to się nawet cieszę, że mnie tam nie było. nie do pomyślenia, że to małe, bzyczące ustrojstwo żywi się nektarem kwiatów a krew potrzebują jedynie samice do rozmnażania. jedna komarzyca plus jedna kropla krwi, plus jedna kropla wody równa się nawet do 400-stu!! jaj ojj joj jojj! będzie swędziało!
najtrudniejsze w tym wszystkim jest to, że komary bardzo szybko się uodparniają na odstraszacze, więc warto się zastanowić, zanim kupimy skuteczny środek na komary. prawdopodobnie już na nie nie działa. jest jednak kilka naturalnych metod ochrony:
- na parapecie, bazylia lub kocimiętka,
- pelargonie na balkonie lub tarasie,
- cebula zarówno parapet (tutaj może być w plastrach) jak i również doustnie,
- tak samo czosnek po zjedzeniu zmienia skład chemiczny naszego potu na nieznośny dla komarowych pań
o i jeszcze jedno za co lubię żagle - żeglując po jeziorach (i nie tylko jeziorach) niezmiernie rzadko można natrafić na komara ;)
bzzzz, bzzz, bzz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz