na pewno każdy z was myślał kiedyś o nieśmiertelności. ale czy ktokolwiek zastanawiał się o jej skutkach? prawdopodobnie dla kilku nieznudzonych życiem jednostek będzie to strzał w przysłowiową dziesiątkę, ale co z resztą ludzkości?
naukowcy dwoją się i troją nad przedłużeniem naszego życia, ale czy tak na prawdę ma to jakikolwiek sens? z ewolucyjnego punktu widzenia wydaje się, że nie. dlaczego? otóż, z tego co mi wiadomo, a co może zauważyć każdy rozsądny człowiek, jak na razie dzięki wciąż rozwijającej się medycynie, naukowcom udaje przedłużyć się nie naszą młodość, ani nawet wiek średni, a tylko naszą starość. wydaje się, że to nic strasznego. ale czy aby na pewno?
w tym wywodzie pomijam takie aspekty jak wiek produkcyjny, czy też społeczny pożytek ludzi starszych z jednego ważnego powodu, naukowcom jak do tej pory nie udaje się zapanować nad naszą pamięcią. niby nic, a jednak coś jest na rzeczy. osobiście nie potrafię sobie wyobrazić społeczności składającej się z setek, tysięcy a nawet milionów jednostek niepamiętających kim są i co ważniejsze dlaczego są!
a teraz odrobinę przemyśleń na temat dlaczego warto umrzeć w swoim czasie.
jak widać z powyższego, komfort życia z każdym rokiem maleje, bądź będzie maleć przy współczesnym modelu eksploatacji naszej planety. a co za tym idzie? z każdym dniem wzrasta zagrożenie wojnami o podstawowe zasoby (i nie mam tu na myśli ropy, a chociażby coś tak banalnego jak wodę). co gorsza, medycyna nie jest w stanie przedłużyć nam młodości. jedyne co jest nam w stanie zaoferować to niską jakość końcowego etapu naszego życia, które proporcjonalnie jest najdłuższe.
oczywiście to wszystko co napisałem wyżej może okazać się kolejną mrzonką, na temat tego jak żyć. jednak w obliczu powyższych faktów nasuwa się pytanie, czy warto być nieśmiertelnym?
ja wiem jedno. chcę umrzeć powoli i świadomie pochłonięty przez morskie fale.
a wy jakie macie pomysły?
motywacją do odpowiedzi na te pytania może być film japończyka shohei imamury 'ballada o narayamie', w którym babcia wybija sobie zęby, by syn zaniósł ją na górę narayama, gdzie wg. tradycji śmierci oczekują starcy z wioski. dla tej rodziny śmierć jednej osoby (najstarzej, z racji na wiek bezproduktywnej) daje szansę na przeżycie nowo narodzonego dziecka. i może to się wydawać niehumanitarne, okropne, bezlitosne, ale wystarczy cofnąć się w czasie o kilka stuleci, by zrozumieć, że wtedy ewolucja sama sobie z tym problemem radziła.
jesteśmy ludźmi i tylko ludźmi. i niestety nasz strach przed śmiercią wykorzystujemy przeciwko sobie samym wszyscy razem i każdy z osobna.
* rozważania oparte o miesiące przemyśleń skorelowane artykułem: "piekło życia wiecznego", przekrój z dnia 31.10.2011
naukowcy dwoją się i troją nad przedłużeniem naszego życia, ale czy tak na prawdę ma to jakikolwiek sens? z ewolucyjnego punktu widzenia wydaje się, że nie. dlaczego? otóż, z tego co mi wiadomo, a co może zauważyć każdy rozsądny człowiek, jak na razie dzięki wciąż rozwijającej się medycynie, naukowcom udaje przedłużyć się nie naszą młodość, ani nawet wiek średni, a tylko naszą starość. wydaje się, że to nic strasznego. ale czy aby na pewno?
w tym wywodzie pomijam takie aspekty jak wiek produkcyjny, czy też społeczny pożytek ludzi starszych z jednego ważnego powodu, naukowcom jak do tej pory nie udaje się zapanować nad naszą pamięcią. niby nic, a jednak coś jest na rzeczy. osobiście nie potrafię sobie wyobrazić społeczności składającej się z setek, tysięcy a nawet milionów jednostek niepamiętających kim są i co ważniejsze dlaczego są!
a teraz odrobinę przemyśleń na temat dlaczego warto umrzeć w swoim czasie.
- pożywienie - żyjemy w czasach, w których dość dobitnie mówi się o milionach ludzi, dla których go brakuje. wg. raportu ONZ właśnie dziś naszej planecie stuknęło 7000 000 000 (słownie siedem miliardów) ludzi. co to znaczy? no cóż, pamiętam, że podczas edukacji wczesnoszkolnej na lekcji geografii, nauczyciel coś mówił o czterech miliardach. minęło paręnaście lat i ludzkość zwiększyła się niemalże dwukrotnie, przy czym nie specjalnie udało się zwiększyć ilość zasobów potrzebnych do wyżywienia. mało tego, wg. raportu tego samego ONZ zasoby naturalne maleją w zastraszającym tempie. chociażby tak wspaniałe i zdrowe ryby, przy tak intensywnym odłowie znikną z naszych mórz już w 2050 roku. dla lasów pozostaje tylko kolejnych kilkaset lat, a obszary chronione takie jak rezerwaty pozostaną tylko miłym wspomnieniem.
- woda - już dziś słychać o malejących zasobach naturalnych wód słodkich tak niezbędnej do życia dla wielu organizmów. oczywiście ktoś może powiedzieć, że przecież są morza i oceany, niemalże nieograniczone źródła wody, które wystarczy tylko odsolić. na dziś dzień, technologia odsalania jest nieopłacalna, więc należy się zastanowić, kogo będzie stać na takie dobro? jest i druga strona medalu. odsalanie wody co prawda pozbywa wodę soli, ale również wszystkie inne pierwiastki niezbędne do prawidłowego funkcjonowania organizmu, o czym wiedzą żeglarze korzystający z tego systemu.
- śmieci - według global footprint network w 2030 będzie ich tyle, że do ich składowania będziemy potrzebować drugą ziemię. cała radość tworzenia ma ten jeden mankament, że nie potrafimy przetworzyć odpadów, które podczas tego miłego procesu powstają.
- przeludnienie - anomalie pogodowe znane są już od kilkunastu lat. istnieją różne wersje tego, jak wpłyną na nasze życie za kilka, kilkadziesiąt bądź kilkaset lat. należy jednak się spodziewać, iż obszary możliwe do zaludnienia będą się kurczyć, a to za sprawą topniejących lodowców, podwyższających się temperatur, czy też patrz punkt trzeci śmieci, które w zatrważającym tempie zabierają nam życiową przestrzeń. faktem już zauważanym jest to, że miejsca przyjazne do zamieszkania się kurczą, a co za tym idzie wzrośnie zaludnienie na metr kwadratowy. idąc dalej tym tropem zwiększy się też rozprzestrzenianie się bakterii, wirusów i wszelkiego innego ustrojstwa, które bardzo skutecznie utrudni nam cieszenie się życiem (nie mówiąc już o samym komforcie z posiadania kawałka swojej przestrzeni).
jak widać z powyższego, komfort życia z każdym rokiem maleje, bądź będzie maleć przy współczesnym modelu eksploatacji naszej planety. a co za tym idzie? z każdym dniem wzrasta zagrożenie wojnami o podstawowe zasoby (i nie mam tu na myśli ropy, a chociażby coś tak banalnego jak wodę). co gorsza, medycyna nie jest w stanie przedłużyć nam młodości. jedyne co jest nam w stanie zaoferować to niską jakość końcowego etapu naszego życia, które proporcjonalnie jest najdłuższe.
oczywiście to wszystko co napisałem wyżej może okazać się kolejną mrzonką, na temat tego jak żyć. jednak w obliczu powyższych faktów nasuwa się pytanie, czy warto być nieśmiertelnym?
ja wiem jedno. chcę umrzeć powoli i świadomie pochłonięty przez morskie fale.
a wy jakie macie pomysły?
motywacją do odpowiedzi na te pytania może być film japończyka shohei imamury 'ballada o narayamie', w którym babcia wybija sobie zęby, by syn zaniósł ją na górę narayama, gdzie wg. tradycji śmierci oczekują starcy z wioski. dla tej rodziny śmierć jednej osoby (najstarzej, z racji na wiek bezproduktywnej) daje szansę na przeżycie nowo narodzonego dziecka. i może to się wydawać niehumanitarne, okropne, bezlitosne, ale wystarczy cofnąć się w czasie o kilka stuleci, by zrozumieć, że wtedy ewolucja sama sobie z tym problemem radziła.
jesteśmy ludźmi i tylko ludźmi. i niestety nasz strach przed śmiercią wykorzystujemy przeciwko sobie samym wszyscy razem i każdy z osobna.
* rozważania oparte o miesiące przemyśleń skorelowane artykułem: "piekło życia wiecznego", przekrój z dnia 31.10.2011