poniedziałek, czerwca 28, 2010

"jadę sobie do byle gdzie"

no ładnie!
zobaczyłem na wystawie sklepu 'mój' rower. 
wspaniałość nad wspaniałości.
mtb xc, pomarańczowo-biały, niestety na 26 calowych obręczach (od dawna przymierzam się na 28'') i rama 21''. no właśnie to dwadzieścia jeden strasznie mnie męczy. przy moich 174 centymetrach, mogę się nieźle załatwić w terenie (bynajmniej nie zależy mi na zmianie skali mego głosu). a może przesadzam i wcale nie będzie tak źle??
nie wiem, na tą chwilę jasne jest tylko jedno: 10 dni, po 10 godzin pracy i będziem znów pedałować :)
ach jak przyjemnie :)


dobrej nocy

piątek, czerwca 25, 2010

bzykanko

hm...
kolejny weekend  nieśmiało stuka w parapet kruczym dziobem.
(właśnie odczuwam deja vu - wydaje mi się jakbym już kiedyś chciał o tym tutaj wspomnieć?)


jutro będę się wietrzył pod żaglami na północnym wietrze - windguru twierdzi, że będzie właśnie stamtąd dmuchać. przewidują delikatną trójkę w skali, więc obędzie się bez szaleństw. ale żagle, to zawsze żagle. ten wiatr, ta woda, zapach i przecudne dźwięki docierające zewsząd do ucha.


kilka dni temu była kupały, co to się po chrzcie na świętojańską zamieniła. w tym roku nie udało się uczestniczyć w całonocnym szaleństwie. z drugiej strony jak sobie pomyślę o tych 70-ciu gatunkach  komara, co to urządziły sobie międzygatunkową rywalizację w mocy ukąszeń, to się nawet cieszę, że mnie tam nie było. nie do pomyślenia, że to małe, bzyczące ustrojstwo żywi się nektarem kwiatów a krew potrzebują jedynie samice do rozmnażania. jedna komarzyca plus jedna kropla krwi, plus jedna kropla wody równa się nawet do 400-stu!! jaj ojj joj jojj! będzie swędziało! 
najtrudniejsze w tym wszystkim jest to, że komary bardzo szybko się uodparniają na odstraszacze, więc warto się zastanowić, zanim kupimy skuteczny środek na komary. prawdopodobnie już na nie nie działa. jest jednak kilka naturalnych metod ochrony:

  • na parapecie, bazylia lub kocimiętka,
  • pelargonie na balkonie lub tarasie,
  • cebula zarówno parapet (tutaj może być w plastrach) jak i również doustnie,
  • tak samo czosnek po zjedzeniu zmienia skład chemiczny naszego potu na nieznośny dla komarowych pań
komary pociąga w nas kwas mlekowy i inne składniki potu. ponadto posiadają one specjalne termodetektory oraz są szczególnie wyczulone na dwutlenek węgla w wydychanym powietrzu. to z kolei sprawia, że wieczorami bardzo widowiskowo wyglądają chmury komarzyc, lewitujące w oparach ceodwa ponad koronami drzew. 


o i jeszcze jedno za co lubię żagle - żeglując po jeziorach (i nie tylko jeziorach) niezmiernie rzadko można natrafić na komara ;)
bzzzz, bzzz, bzz

środa, czerwca 23, 2010

muzyka dobra jest

wieczorny dzień upływa mi pod znakiem bluesa.
zaczęło się jakoś tak nieśmiało z samego rana, jeszcze przed szóstą kiedy przez okno do mojego pokoju wlewały się pomarańczowe promienie ze wschodu słońca. w tedy właśnie po długim przeciąganiu się chwyciłem za gitarę i tak jakoś zostało mi do teraz, że blues.
fajnie jest kiedy w duszy gra i już naprawdę nie ma znaczenia w jaką melodię układają się nuty płynące z serca, bo przecież muzyka łagodzi obyczaje.

niedziela, czerwca 20, 2010

kotłowisko

kolejna niedziela spędzona na przystani w bezpośrednim otoczeniu białych żagli minęła gładko i przyjemnie.
dziś nie wychodziłem na wodę z dwóch prostych przyczyn:
1. wiało trochę za mało,
2. do wykonania miałem kilka prac konserwatorskich na jachcie - tzw. prace bosmańskie.


nie zawsze można tak jak by się chciało, zwłaszcza pod żaglami. a można to zaobserwować wśród kursantów. jednym z moich ulubionych ćwiczeń na kursie, jest pływanie do celu. w trakcie jego wykonywania bardzo szybko można zauważyć, kto ma smykałkę do żeglarstwa. 
zanim młody adept żeglarstwa opanuje płynięcie do celu (tutaj bardzo ważne jest, aby cel był ustawiony 'na wiatr'), musi upłynąć sporo wody pod kilem. nierzadko kursanci potrafią 40min pływać w miejscu wykonując przy tym kilkanaście sztagów. ale są też tacy (ukłon w stronę martyny, rafała i klaudii), którzy wyczuwają każdą, nawet najdrobniejszą zmianę wiatru i w naturalny sposób korygują kurs, odpowiednio ostrząc lub odpadając względem wiatru. dla nich żeglarstwo będzie źródłem wielkiej frajdy. ba już jest.


poza tym dziś odbywały się wybory prezydenckie, nie wiem ale chyba z tego względu w moim mieście były wzmożone kontrole policyjne na drogach (a może z powodu niedzieli?).


wczoraj zasnąłem na najbardziej ciekawym meczu tegorocznych mistrzostw dania - kamerun, a dziś przeoczyłem kolejny brak zwycięstwa włochów.
trochę drażni mnie ten zachowawczy styl drużyn. mistrzostwa powinny być jak dobry teatr, gra na całość, bez chłodnych mało widowiskowych kalkulacji. 

piątek, czerwca 18, 2010

już

w tym tygodniu miałem bliskie spotkania 3-ciego stopnia z policją naszą, na dzień dobry w poniedziałek i na do widzenia właśnie dziś. 
ok, w poniedziałek przeskrobałem sobie nie włączając świateł i skończyło się na upomnieniu, z drugiej strony pan uprzejmy policjant widział całą sytuację i po prostu po przez ichniejsze rytuały poprosił mnie o ich zaświecenie.
dziś natomiast zostałem zatrzymany z powodu rutynowej kontroli, obyło się bez fajerwerków. 


tydzień minął. przekulałem 1327 kilometrów i jestem wyciszony. fajnie. lubię te chwile za kółkiem, kiedy skoncentrowany na przebiegającym w okół otoczeniu, zmierzam do celu wyłapując w eterze trójkowe fale.


przede mną weekend więc zaplanowałem sobie odwyk od auta i trójki.
pierwszą pozycję na trójkowej liście przebojów od tygodnia bez zmian okupuje poniższy utwór.
małgoś, żeby nie było, to przede wszystkim dla cię :*

czwartek, czerwca 17, 2010

jak mus to z jabłek...

no proszę mamy zmiany!
nie wiem jak to się mogło stać, ale jakoś tak samo wyszło.
i wcale nie jest tak, że jestem święcie przekonany, że jest fajnie - no ale nie dało się już odwrócić zmian i tak już zostanie, przynajmniej na chwilę.


na razie to tyle...

czwartek, czerwca 10, 2010

SailHO!!



no i stało się!
obłażę, linieję, sypię się i co tam jeszcze przyjdzie na myśl.
i nic nie dało wcieranie oliwki, natłuszczanie kremami, w łazience pod lustrem mam całą stertę topowych nawilżaczy naskórnych i nic. nawet sposób mojej babci nic nie zdziałał.
obłażę ze skóry.


w poprzedni weekend pokazywałem grupie 'szczurów lądowych' jak sobie poradzić z żaglówką na wodzie a pogoda była iście żeglarska - słońce i wiatr blisko czterech w skali. jednak dwa razy po siedem godzin dały o sobie właśnie znać totalną rozsypką skóry. no cóż. 
żeby nie było, przypiekłem się już w piątek podczas szykowania jachtu do zbliżającego się kursu a w trakcie jego trwania chroniłem się przed słońcem odzieniem wraz z filtrami w tubkach do nanoszenia na ciało. nic to jednak nie dało.
dziś wyglądam dość śmiesznie choć mój letni brąz przypomina ten kalifornijski, to jest poprzeplatany wieloma białymi złuszczeniami.


ale...
jutro jest piątek a zaraz po nim weekend, no i powtórka z rozrywki.
wiatr, słońce, żagle, woda i grupa rozbrykanych kursantów.
a na wypadek gdyby afrykański wyż poskąpił wiatru porzucamy cumą do celu, no i wykręcimy kilka śrubek na bączku.

środa, czerwca 09, 2010

pomiędzy szosami

od kilku dni jeżdżę sobie po okolicznych wioskach, wioseczkach, miastach i miasteczkach, pomiędzy polami, lasami, wzdłuż i w poprzek rzek. i jest fajnie. 
nie żebym się lenił, bo mam przysłowiowy zapieprz, czasami nie ma gdzie rąk włożyć. jednak okoliczności, które mnie spotykają rekompensują mi cały włożony trud. cały czas wożę ze sobą aparat, być może znajdę się w odpowiednim miejscu i czasie, aby zafocić. ale nie jest to proste. najtrudniejsze jest to, że te naprawdę dobre zdjęcia kreują mi się w najmniej odpowiednich momentach. bo tu pobocze za wąskie żeby się zatrzymać i przy okazji  banda rozwścieczonych maruderem (czyli mną) przedstawicieli handlowych za plecami, używających dróg lokalnych do przeskoczenia z punktu a do punktu b z niemożliwą do osiągnięcia na drogach krajowych prędkością, nie narażając się przy tym na fotoradary. 
biedne ludziska w tym okresie muszą być strzępkiem nerwów, bo to przecież gospodarz musi pole przeorać, łąkę skosić no i przede wszystkim dostać się na swoją rolę. a to już oznacza, że musi pojawić się swoim ursusem na drodze. i tu zonk. 


w moim pojeździe osiągam setkę po 263sek. (jak chce mi się czekać), po kolejnych 180-ciu mam już prędkość graniczną czyli coś koło 107km/h. jednak ważniejsze jest to, że po niecałych 45-ciu sek. mam siedem dych na blacie. a to jest mega fajna prędkość. jeżdżąc zwykle o wiele mocniejszym autem, przestałem zauważać to wszystko co mnie otacza. kto z was nie pamięta swoich pierwszych rodzinnych wycieczek, gdzie za dzieciaka siedziało się z nosem wpisanym w szybę auta. a teraz? każdy pragnie tylko śmignąć do celu, byle jak najszybciej. 
więc podróżuje sobie pomiędzy polami, lasami, wzdłuż i wszerz rzek, po wzgórzach i dolinach i obserwuję, obserwuję to wszystko o czym już dawno zapomniałem. widzę to, co próbowałem sobie wyobrazić składając pojedyncze słówka w zdania, zapisane w elementarzu. jestem szczęśliwy, bo, o to na nowo dostrzegam sens słów 'podróże kształcą'.



czwartek, czerwca 03, 2010

deszcz i ultraviolet



a za oknem deszcz i kler.
pomiędzy kolejnymi stacjami mówią coś o poparciu dla pana prezesa.
dlaczego w naszym kraju nawet "wolne wybory" muszą zajeżdżać fioletem??
jak mnie to wkurza!!
bogu widzisz i nie grzmisz!
no chyba, że podtopienia to twoja sprawka?