niedziela, kwietnia 19, 2009

autostop


znajduje się na stacji w hamburgu razem z niemieckojęzycznym kumplem w bliżej nieokreślonej przestrzeni historycznej, gdzie sytuacja polityczna pomiędzy 'nimi' a 'nami' jest lekko napięta. powiem tak: obaj czujemy, że lepiej unikać tamtejszej milicji i jakichkolwiek służb mundurowych.


parking przed stacją. jakimś cudem trafiamy na wycyckane audi a8 starszego państwa i bez większych problemów udaje nam się przekonać właściciela aby nas podwiózł. auto z zewnątrz, nie różniło się niczym od flagowego modelu, jednak w środku to było zupełnie coś innego. wystarczy jak dodam, że siedzieliśmy z kumplem obok kierowcy na przedniej kanapie !! a pani starsza (żona starszego kierowcy) siedziała za nami na salonowym fotelu, takim z wysuwanym podnóżkiem. kątem oka dostrzegłem jeszcze, iż mimo zejściowego wieku pani, trzyma się ona całkiem jędrnie.
celem naszej podróży, było przedostanie się do berlina - wg. naszych informacji, tam wszystko było normalne bez zbędnych represji, najnormalniej wielokulturowy pissendlofe.

po kilku wymienionych w trakcie jazdy uwagach na temat prowadzenia auta, nie wiedzieć w jaki sposób znaleźliśmy się w poznaniu, przy rzece warcie pod mostem rocha.
poruszamy się w kierunku katedry.
zza którejś bardziej okrzaczonej kępy trawy wyskakuje zaszczuty domokrążca i ubija interes życia. okazuje się, że państwo niemcy oddają mu swój wycackany wóz w zamian za jeden rower.

ja z kumplem idziemy dalej, poszukujemy tajnego przejścia do katakumbów katedry.
po kolejnych metrach rozważań nad istotą życia komarów i przewagą muszki owocówki nad zasuszonym zźdźbłem trawy w łańcuchu pokarmowym gryzoni, natrafiamy na gościa od reklamy i pi jeru jednocześnie. gość potrafił tak się zachwycić (i nie tylko siebie) swoimi włosami, że pękał, chojnie obdarowywując zebraną w trakcie prezentacji szamponu przeciwłupieżowego grupę swoimi flakami, o bliżej nie określonej treści.
znając gościa z wcześniejszych wystepów, omineliśmy go szerokim łukiem. niestety państwo niemcy, próbując okiełznać technikę jazdy na rowerze, pozostali w tyle więc pan reklama dopadł ich i z nieopisaną pasją w oczach począł reklamować szampon, zachwycając się przy tym swoimi włosami. widząc co się szykuje podbiegłem do coraz większego tłumu i udało mi się odciągnąć panią niemiec, ale z jej mężem mi się do końca wszystko wyszło jak należy. i owszem udało mi się go oderwać od pana reklamy, ale tym razem fanatyk szamponu nie pękł na okazyjnie zebrany tłum a zaczął jedynie obsrywać ludzi. i robił to z nieopisaną wprost celnością i na sporą odległość. niestety upatrzył sobie pana niemiec jako cel i trafiał w niego, nawet z odległości ponad 300 metrów.

chwilę wcześniej przed tą gównianą przygodą widząc zachwyt państwa niemiec, doszliśmy z kumplem do wniosku, że z miłą chęcią będą do nas przyjeżdżać. jednak po przygodzie z dupną armatą nie jestem już tego taki pewien.

następnie spostrzegam coraz większy brak sensu w kolejnych wydarzeniach. kumpel pożycza rower od pana niemca i jeździ nim a właściwie orbituje w powietrzu wokół nas, pani niemiec z każdym krokiem staje się coraz młodsza i gładsza za razem, a przykro ofajtany odchodami pan zamienia się w pełzającego suma rzecznego.
w chwili, kiedy próbuję się skoncentrować kilkadziesiąt metrów przede mną wyrastają z podziemi w pełni uzbrojone czołgi i się budzę.

1 komentarz:

Paweł Ordan pisze...

dziękuję Margo za piękny wiersz,