poniedziałek, kwietnia 05, 2010

odrobinę o przetrwaniu

dziś miałem szarpaną noc.
w którejś jej części wylądowałem ze swoimi kursantami na przystani żeglarskiej i przeprowadzałem zajęcia. ekipa młoda i ambitna więc bardzo szybko łapią podstawy. no ale jak to zwykle bywa z praktyką już gorzej, dlatego spotykamy się tak wcześnie.

padło z moich ust kilka instrukcji i poleceń i zostawiłem pięcioosobową ekipę z jachtem i zadaniem otaklowania. mówiąc prościej mieli przygotować żaglówkę do wypłynięcia. że najlepiej to zadanie sprawdzić już po wykonaniu poszedłem do mariny zamienić słówko z bosmanem, no i w ogóle pokręcić się trochę po przystani.

po kilku minutach dosiadłem się przed bosmanatem na dużej ławie do kilku innych żeglarzy. nawet nie zdążyliśmy rozpocząć rozmowy gdy nagle z trzcin po lewej stronie przystani wyłoniła się postać ubrana w charakterystyczną czerwonoczarną kurtkę. to był bear grylls.

no nieźle pomyślałem gdy się do nas przysiadł. momentalnie przeskoczyłem na swój łamany angielski i zacząłem wypytywać o to co tu w ogóle robi.
powiedział, że po tym jak skończyli nagrywać materiał w gdyni, postanowił, że rozejrzy się po kraju - pomyślał, że jest kilka fajnych miejsc na obozy skautów. oczywiście zacząłem wypytywać o gdynię, dlaczego postanowił wejść w miasto, jak długo trwa nagranie odcinka, i żeby opowiedział o najciekawszych chwilach jakie przeżył nie tylko podczas kręcenia 'sztuki przetrwania'.

no i zaczęło się opowiadanie.
muszę się przyznać, że zapomniałem o swojej załodze i zajęciach jakie mam z nimi przeprowadzić. przyszli po kilkunastu minutach meldując wykonanie zadania, ale zaraz jak się zorientowali z kim rozmawiam od razu olali resztę. a bear opowiadał, o trudnościach, papierologi, pozwoleniach - przedstawiał kulisy programu.
w którymś momencie wróciliśmy do gdyni, ponieważ stwierdził, że to był jeden z najtrudniejszych odcinków. pochwalił się, że zawsze przygotowuje się merytorycznie do odcinka (wiadomo od tego zależy czy przeżyje) i solidnie się wystraszył już na etapie czytania. nie wiedział co go spotka na miejscu, po przeczytaniu historii za czasów ustroju totalitarnego.
mówił jeszcze, że za czasów komandosów mieli z oddziałem szkolenia na opuszczonych terenach fabryk, osiedli a nawet miast na całym świecie, jednak i tak zaskoczyło to co zastał w stoczni. zaczęliśmy się śmiać kiedy mu przypomniałem, że to miejsce jest opuszczone zaledwie od kilku lat.
z załogą postanowiliśmy zaprosić bear'a na rejs z czego bardzo się ucieszył. a że zrobiło się iście wiosennie z porywistym wiatrem, którego siła nie schodziła poniżej regularnej czwórki, było wesoło. oczywiście na początku nauczyliśmy gościa kilku podstawowych komend w naszym języku z czego też bardzo się ucieszył.

ogólnie było bardzo wesoło. bear okazał się bardzo sympatycznym facetem, ciągle wszystkiego ciekawym. przypominał mi kilkuletniego chłopca, który musi dotknąć wszystkiego co go zaciekawiło.

to był fajny lucid dream.

1 komentarz:

Paweł Ordan pisze...

sny z tobą pozostawiam tylko dla nas :)