czwartek, maja 27, 2010

w czasie deszczu też jest fajnie

i znowu pada! 
nawet jest mi to na rękę, bo - tutaj może wielu oponować - lubię deszcz. 
czasami jednak go nie lubię, żeby nie było. ale o tej porze roku deszcz nawet kocham. przyzwyczajam się powoli do jego ciągłej obecności, bo coś mi się wydaje, że tego lata nam nie odpuści. więc wygląda to mniej więcej tak:
rano się budzę, czasami nawet przed świtem, odprawiam codzienny rytuał przeciągania (jestem w tym coraz lepszy) i rozpoczynam medytacje, z których wyrywa mnie budzik sąsiada zza ściany nastawiony na 6:57 wg. mojego zegarka.
po rzuceniu okiem za okno, zaczynam siebie przekonywać, że dziś będzie pięknie. 
po dwóch godzinach i kilkudziesięciu stronach wszelakich czytadeł, zazwyczaj prostuje swoje przekonanie, że jednak tak fajnie to nie ma z pogodą. w tej właśnie chwili podejmuję ważną decyzję o podjęciu jakiegokolwiek procesu twórczego. 
gdzieś w okolicy południa, dość mam tworzenia czegokolwiek i użalania się na deszcz, że pada, że się waha, że cokolwiek, że może jednak przejdzie bokiem dochodzę do wniosku i zbieram się pojeździć rowerkiem.
jak do tej pory się sprawdza. opracowałem świetną technikę nieprzemakania na deszczu, lub - i tu jest zdecydowanie łatwiej - jego braku. mianowicie poruszam się po wszelakich terenach polno-leśno-rolnych w promieniu 15min. od domu. chodzi o to, aby móc znaleźć się w domu w ciągu 15min. od pierwszych objawów deszczu. owszem, człowiek zmoknie, lecz nie przemoknie a to jest może niewielka różnica (raptem cztery litery prze-), ale różnicą jest zasadniczą, jeżeli zależy komukolwiek na zachowaniu optymalnej formy i zdrowia.
jako, że opady mają zdecydowanie charakter przejściowy, można ww. technikę wzbogacić o tzw. punkty osłonowe, np schrony przeciwdeszczowe. i tutaj drobna uwaga, ja osobiście unikam pojedynczych drzew, lub niewielkiej grupki drzew z racji gwałtowności zjawiska. zazwyczaj przelotnym opadom towarzyszą rozszalałe burze (moje ulubione), a chyba każdy wie co pioruny lubią najbardziej.
na zakończenie dodam, że zmokłem wielokrotnie, przemokłem raz, a i to dlatego, że napotkana kałuża okazała się być dziurą, w której o mały włos utopiłbym rower.

1 komentarz:

Marta pisze...

Leń.

Na tapczanie leży leń, nic nie robi cały dzień!

Leń
leń
leń
leń

a ja się nie wtrącam!