piątek, października 15, 2010

tak bez ładu i składu, ale może i z sensem

od jakiegoś czasu zgłębiam swoje historie, od tak po prostu, bez większego nacisku i bez żadnej cenzury. krążę dyskretnie wokół myśli, podróżuję pustynią wspomnień. 
czy wynika coś konkretnego z tych długich godzin marazmu? 
raczej szczerze wątpię. 
w jakiś magiczny sposób straciłem zdolność głębszej analizy. wiem, na pewno znajdzie się kilkoro, którzy zgodnie chórem wyplują mi w twarz, że to jest za sprawą mojego intelektualnego lenistwa.
ale przecież się nie lenię. nie pracuję zarazem w ściśle określonych ramach czasowych (czy w ogóle ma to jakiś związek z pracą?), z porannego wstawania i zasypiania wieczorem uczyniłem swój prywatny ołtarz, na którego piedestale składam ofiarę w postaci snów, tych kontrolowanych/świadomych bardziej lub mniej. w ciągu dnia odnajduję radość w byciu pożytecznym, a weekendami stawiam wszystko na głowie, do góry nogami, by chociaż na chwilę spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. 
wszechświat jest dla nas.
 jaka szkoda, że nie potrafimy się dostrzec w jego trzewiach. a każdy ma swoje miejsce w jego wnętrzu. należymy do niego tak samo, jak on należy do nas, bez niego nie było by nas i na odwrót. 
energia, energia, energia...
energia lubi krążyć, nienawidzi stagnacji, przestojów. energia zatrzymana jest energią zmarnowaną. dopiero kiedy jest w ruchu potrafi na grzbiecie wyładowań modyfikować czasoprzestrzeń wszechświata. a przecież jesteśmy jego częścią, należymy do niego, tak jak on jest nasz, to my jesteśmy nośnikami tej energii, my jako energia, nasza egzystencja wodą na młyn wszechświata.
dlatego chyba warto w chwilach otępienia,  sytuacjach nagłej bylejakości wstać, założyć buty i wyjść.
 ruszyć się, zakręcić kołem, by pobudzić tą energię, co jest w nas i tylko czeka uśpiona na jakiś ruch.

Brak komentarzy: