nie wiem jak wy, ale ja osobiście uwielbiam dźwięki płynące z gramofonu. jak fajnie, że ktoś kiedyś wpadł na pomysł i wyprodukował pierwszy czarny krążek. o ile by były inne czasy bez tego wynalazku, można się tylko domyślać. czytałem niedawno, że w stanach (więc w kraju gdzie to się wszystko zaczęło) była nawet specjalna wersja gramofonu samochodowego, gdzie można było słuchać ulubionych nagrań nawet w podróży. no cóż, biorąc pod uwagę rewelacyjną jakość dróg w stanach z lat 60-tych, nadal mam pewną wątpliwość, co do jakości odtwarzania. ale co kraj to obyczaj.
no dobrze przejdę do rzeczy. kilka lat temu natrafiłem na płytę (cd niestety, ale zawsze to płyta) michael buble - fever. dzisiaj przejrzałem schowek samochodu, czekając pod światłami na zielone i właśnie wygrzebałem fever. samochód jest inny, ale wrażenie pozostało.
zacząłem szukać po powrocie do domu, bo chciałem dotrzeć do źródła i okazało się, że nie jeden artysta odcinał kupony od tego brzmienia. bo i presley, peggy lee, wspomniany wyżej buble i cały sztab artystów młodego pokolenia pop.
no i zdębiałem. przejrzałem w wolnej chwili sieć i okazuje się, że wciąż nie wiem - kto był pierwszy. ale nie ważne. bo znalazłem wykonanie little willie john'a z 1956 roku i zaspokoiło to moją potrzebę zgłębiania tematu.
tak więc nagranie to dedykuję mojemu szczęściu - małgosi.
little willie john - fever
2 komentarze:
cudne
w ogóle jak słyszę wykonania z lat 60. i 70. robi mi się miękko w kolanach. może już tam kiedyś byłam? właściwie nie "tam" a "wtedy" :)
jestem o tym święcie przekonany
Prześlij komentarz